Wielu ludzi jest w stanie zaryzykować życiem, żeby pobić kolejny rekord szybkości, albo przynajmniej zobaczyć, jak przemykające obok pobocze zlewa się w niewyraźną plamę. Dlaczego lubimy poruszać się tak nienaturalnie szybko?
Wymówki
Niekiedy piraci drogowi przekraczają prędkość z przymusu – realnego lub nie. Są spóźnieni, muszą załatwić coś „na wczoraj”, czy też czeka ich długa podróż i chcą zakończyć ją tak szybko, tak to możliwe. Jednakże, jak pokazują statystyki Europejskiego Obserwatorium Bezpieczeństwa Drogowego (European Road Safety Observatory), przyczyny szybkiej jazdy – i związanych z nią wypadków – są często o wiele bardziej prozaiczne.
Pędzimy, ponieważ jesteśmy egoistami. Czujemy się znakomitymi kierowcami – lepszymi niż inni kierowcy na drodze, natomiast nasze sprawy czekające na załatwienie są ważniejsze od spraw innych ludzi. Mamy w zwyczaju wciskać gaz, kiedy jesteśmy w kiepskim nastroju oraz gdy chcemy odgryźć się na innych użytkownikach drogi, np. za to, że jeden z nich wymusił pierwszeństwo. Wielu kierowców przekracza prędkość, sądząc, że nie stwarza przy tym żadnego zagrożenia – można zatem mówić o przesadnej wierze we własne umiejętności. Inni jeżdżą nieuważnie, „na wyczucie”, i nie zdają sobie sprawy z tego, jakie prędkości faktycznie osiągają.
Wszystkie te wyjaśnienia dotyczą kierowców, którzy prędkość traktują pragmatycznie, jednak wiele osób wrzuca piąty bieg z innych, znacznie bardziej złożonych przyczyn.
Potrzeba prędkości
Naukowiec Michael Davis z Emory University twierdzi, że miłośników prędkości pociąga tak naprawdę… strach przed wypadkiem. Za przyjemne, wręcz elektryzujące uczucie, które czujemy, wciskając do oporu pedał gazu, odpowiadają endorfiny i dopamina – czyli wpływające na emocje związki chemiczne, wydzielane między innymi w chwilach zagrożenia. Wysoka prędkość daje więc „emocjonalnego kopa”: pobudza, dodaje energii, wprawia w ekstazę.
Badacze z Einstein College w Nowym Jorku i Vanderbilt University w Nashville potwierdzają: ryzykantami rządzi dopamina. Ten neuroprzekaźnik sprawia, że czujemy się usatysfakcjonowani po obfitym posiłku i zadowoleni, gdy wygrywa „nasza” drużyna piłkarska. Ale skoro już smaczny obiad może sprawić dopaminową przyjemność, dlaczego niektórzy muszą ryzykować życiem, by poczuć działanie tego samego związku chemicznego?
Jako że w grę wchodzi zaburzanie chemicznej równowagi organizmu – tak jak w przypadku stosowania narkotyków – od prędkości można się uzależnić. I tak jak narkotyki, ma ona poważne skutki uboczne. „Dopaminiści” niejako uodparniają się na działanie ulubionego związku chemicznego – a raczej tracą receptory odpowiadające za regulację jego poziomu w organizmie. Utrzymujący się podwyższony poziom dopaminy sprawia, że człowiek staje się lekkomyślny w poszukiwaniu wrażeń.
Naukowcy z Uniwersytetu Kentucky, zbadawszy grupę ryzykantów, doszli do wniosku, że z czasem tracą oni umiejętność dokonywania racjonalnych decyzji i zaczynają podejmować wyzwania wszędzie tam, gdzie je widzą – bez namysłu ani przygotowania. Dlaczego? Ponieważ uczucie przyjemności staje się coraz słabsze. Uzależniony od doznań, tak jak narkoman z wieloletnim stażem, musi szukać coraz to nowych, coraz bardziej ekstremalnych rozrywek, albo przyjmować je w większych dawkach. To już stan, który można – i należy – leczyć.
Dobre strony uzależnienia?
Uzależnienie od ryzyka wielokrotnie miało pozytywny wpływ na naukę. Pionierzy prędkości, pragnący ustanawiać nowe rekordy, pomogli w opracowaniu i testowaniu nowych rodzajów napędu czy samych pojazdów – zarówno jeżdżących, jak i latających czy pływających. To oni popchnęli branżę samochodową i lotniczą do przodu, podejmując się śmiertelnie niebezpiecznych zadań, takich jak pierwszy przelot nad oceanem czy pierwszy lot z prędkością dźwięku. Istnieje jednak różnica pomiędzy śmiałkiem testującym nowy pojazd a piratem drogowym.
Dokonania pionierów nigdy nie są spontaniczne. Poprzedza je faza planowania, w której uczestniczą naukowcy, lekarze oraz znawcy branży motoryzacyjnej, zaś same próby – w miarę możliwości – odbywają się w kontrolowanych warunkach, dzięki czemu śmiałkowie ryzykują tylko własnym życiem. Przede wszystkim jednak ich wyzwania służą czemuś więcej niż przyjemności.
To nie znaczy, że miłośnicy mocnych wrażeń powinni zrezygnować ze swojego hobby. Ważne, aby nie uprawiać ekstremalnych sportów bez zabezpieczenia ani kontroli. Współcześni ryzykanci mają mnóstwo okazji do zaspokojenia swoich potrzeb w sposób bezpieczny dla osób postronnych. Skoki spadochronowe, lekcje latania, jazdy po torach wyścigowych – to wszystko jest dostępnie w formie komercyjnej. Owszem, to kosztowna rozrywka, ale przekraczanie granic ludzkich możliwości nigdy nie było tanim hobby.